Costa Blanca

  • Nasza oferta
    • Domki
    • Galeria
    • Kalendarz i cennik
    • Wycieczki z przewodnikiem
    • Wynajem aut
    • Kupno nieruchomości
    • Opinie
  • Costa Blanca
    • Plaże
    • Atrakcje
    • Okolica
    • Filmy
    • Porady
    • Mapa
    • Pogoda
  • Kalendarz
  • Kontakt

Wyprawa do Hiszpanii - dzień 2

8 września 2015

Rano wstajemy o 8:00 zgodnie z planem, ale nie jesteśmy wyspani a wręcz zmęczeni po nocy bardzo gorącej, w pokoju brak klimy, właściwie to jej szczątki wisiały jeszcze na ścianie, a balkonik przy ruchliwej ulicy dawał możliwość słuchania dźwięków Alicante ? mimo to ruszamy na podbój La Manchy. Najpierw jednak jedziemy do centrum Alicante pospacerować po słynnym deptaku, który występuje w roli głównej na większości zdjęć pokazujących Alicante. Jest super pogoda, na plażę zaczynają się już schodzić seniorzy, o godzinie 9 rano jest ich już całkiem sporo, młodzi muszą pracować ? , siadamy w jednej z nielicznych o tej porze czynnych knajpek na malutkie hiszpańskie śniadanko czyli tost z marmeladą i kawka. Zamówiłem drugą, bo takiej kawy nawet w moim domu nie serwują…

Kierujemy się na Albacete a następnie na Cuenca, miasteczko słynące w Hiszpanii z wiszących domów na skałach, jest ono zapisane w światowym dziedzictwie Unesco. Trasa jest coraz mniej urozmaicona, ale niesamowite jest to, że jadąc wydawałoby się cały czas mniej więcej po płaskiej drodze z Alicante, które znajduje się na poziomie morza, osiągamy wysokość 1100 m n.p.m., które pokazuje nam nawigacja, temperatura spadła już do 18C a jest południe. Do Cuenca docieramy przed 15. Miasto jest wielkie, spodziewaliśmy się czegoś innego i z początku mamy lekkie rozczarowanie. Idziemy więc na poszukiwanie wiszących domów, trasa wiedzie bardzo malowniczym wąwozem, tereny piękne i zadbane. Domy znajdują się na skałach, jest ich coraz więcej robimy zdjęcia i patrzymy. Jest ładnie, nawet więcej niż ładnie i musimy się wspinać na wyżej usytuowaną część, gdzie znajduje się kościół oraz mniejsze budowle. Zdyszani włazimy do końca krótszego szlaku, znowu powiem widoki piękne, trasa bardzo malownicza. Idziemy na lunch do knajpki, która najlepiej się prezentuje… niestety to dla jednorazowych turystów. Jedzenie słabe, Dorocie nie smakuje, mały kieliszek winka… bardzo dobrego i nic więcej o tym miejscu. Decydujemy się na szybkie zejście do autka i ucieczkę z Cuenca, jedziemy w głąb La Manchy…. Decyzja w samochodzie zapadła, że jedziemy do El Toboso i tam w miasteczku Dulcynei będziemy nocować.

Docieramy do El Toboso około 18.30 jeszcze ciepło… w La Manchy jest inaczej niż na wybrzeżu, duuużo zimniej i powietrze ostrzejsze, jak u nas w górach. Znajdujemy mały placyk, gdzie parkujemy i idziemy szukać noclegu. Najpierw znajdujemy bardzo urokliwy bar i tutaj postanawiamy zapytać się o nocleg. Ludzie są bardzo pozytywnie do nas nastawieni i też widać, że turystów zbyt wielu nie ma. Barman szybko znalazł chętnego, który skuterkiem poprowadził nas do pobliskiego hostalu. Zameldowaliśmy się w hostalu Dulcynea, miejsce przy głównej ulicy z dużym tarasem wypełnionym stolikami. Za 40 euro dostaliśmy przyjemny pokój z łazienką i maciupkim telewizorkiem pamiętającym czasy błędnych rycerzy, jak na hostal Dulcynea przystało.

Przebrani w cieplejsze ubranka wyszliśmy na miasto, kiedyś El Toboso było wsią i pewnie by tak zostało gdyby człowiek zwany Cervantesem nie umieścił tego miejsca jako wsi, w którym mieszkała Dulcynea z Manchy. W każdym razie ponoć właśnie całkiem niedawno wieś zmieniła się w miasteczko. Wszystkie zabudowania z ciemnej dymionej cegły wyglądają prześlicznie, chodziliśmy z mapką otrzymaną w informacji turystycznej, gdzie uprzejmie mówiąca po hiszpańsku pani poinstruowała nas gdzie mamy iść. Ważnych miejsc było kilka w dodatku oddalonych od siebie max jakieś 500m, tyle że uliczki wąskie i kręte sprawiały nam i tak trudność (ale trzeba przyznać, że oboje mamy „wyjątkowe” zdolności orientacyjne). Dzisiaj jednak było już wszystko pozamykane, więc zwiedzanie odłożyliśmy na kolejny dzień z rana a udaliśmy się do jednej z niewielu knajp czynnych w centrum.

Na pierwszy ogień poszła venta (czyli gospoda), gdzie uprzejmie nas poinformowano o hostalu, zamówiliśmy po małym piwku do tego otrzymaliśmy tapas w postaci małych grzanek z pomidorami i sporym plastrem szynki. Po konsumpcji poszliśmy dalej jeszcze łażąc po bardzo uroczych wąskich uliczkach, gdzie faktycznie czas zatrzymał się w miejscu. Wszystko by było super gdyby nie fakt, że większość sklepików lokalnych oraz knajpek była zamknięta i praktycznie turystów też nie widzieliśmy zupełnie co nas często dziwiło.

Jednym z niewielu miejsc, które były otwarte miała być reklamowana na mapce restauracja, dokąd strudzeni się udaliśmy.

Generalnie wielka knajpa, jej wielkość oceniłem tym, że siedzieliśmy na placu mieszczącym jakieś 30 stolików całkiem sami, wewnątrz nie licząc szefa oraz rumuńskiego kelnera też nikogo nie było. Jednakże odważnie zaczęliśmy studiować dość obfite menu, gdzie wybraliśmy przekąski z zapieczonego sera oraz lokalną pikantną smażoną kiełbaskę. Wszystko zjedliśmy, bardzo smaczne i oczywiście pyszne czerwone winko.

Powrót

Costa Blanca - zobacz film

Dlaczego Costa Blanca? Zobacz krótki film promujący wybrzeże Costa Blanca a zrozumiesz…

Więcej

Kontakt

  • dmatuszek@wp.pl
  • Dorota: +48 501 237 161
    Krzysztof: +48 501 798 758
  • @blanca_golf
  • #lomasdelgolfpl
© Costablanca del golf. Wykonanie: przybyla.info