A zaczęło się niewinnie od psiej pobudki, której w Alpujarze nie lubię, gdyż oznacza wyjście z psami w nicość, mówiąc delikatnie: ciemno jest jak w dupie u murzyna i te dwa psy sąsiada, które są przez nasze średnio tolerowane, a których też nie będę widział bo są czarne…. No ale zebrałem się i na kilka minut wyszedłem, by na dłużej wyjść z nimi jak się zrobi jasno. To co nas też drażniło w górach to to, że słońce świeciło w wyższych partiach a w niższych już niekoniecznie, ale tak to jest w górach ?Tak więc zjedliśmy śniadanie i uzbrojeni w mapę oraz nawigację postanowiliśmy zwiedzić Costa Tropical, najcieplejsze wybrzeże Europy. Miejsce niewiele cieplejsze od Costa Blanca, ale 1-2C też robią różnicę, w każdym razie Almeria jest stolicą prowincji o tej samej nazwie a w niej jest najcieplej na naszym kontynencie. Pech rozpoczął się niespodziewanie, moja Żonka wynalazła dwie mieścinki w książce o Andaluzji, które słyną z wina bardzo dobrego i pewnie nie drogiego, co już dla mnie ma ogromne znaczenie, gdyż kupno wina drogo uważam jest zbyt proste jak dla mnie :-), do miasteczka mieliśmy 40km i było na trasie do wybrzeża, więc postanowiliśmy odwiedzić Molvizar, trasa była prosta, łatwa i przyjemna, gdyż jak tylko wyjechaliśmy z Lanjaron można było rozwinąć prędkość powyżej 40km/h i dość szybko minęliśmy tabliczkę z nazwą miasteczka. Nawigacja prowadziła do centrum, więc tak też jechaliśmy pnąc się coraz wyżej, nie zbaczając na coraz węższe uliczki, w pewnym momencie poczułem pierwsze nieprzyjemne mrowienie, gdy nawi kazała mi skręcić w uliczkę, która okazała się być ślepa ale no cóż, udało się wycofać, niestety było coraz gorzej i gorzej, gdyż nasze auto było około 15 cm węższe niż uliczki, którymi jechaliśmy, ludzie po obu stronach musieli się chować we wnętrza drzwi kamienic, które ciągnęły się w nieskończoność. Nie wiedziałem jak wybrnąć z tego i wbiłem w nawigację Lanjaron by wrócić na drogę i uciec z miasteczka. Problem był w tym, że nie mogłem nigdzie zawrócić, w pewnym momencie wjechaliśmy w tak wąską uliczkę, że utknęliśmy na zakręcie, innej opcji nie było. Czułem zimny pot na czole, widziałem strach w oczach Żonki i zdenerwowanie psów, a także gapiące się starsze kobiety patrzące radośnie na mury obdrapane oraz ufajdane lakierami rozmaitych pojazdów… nasz espace jest wielki, w końcu to grand espace zawsze przez nas wychwalany, teraz chciałem go zmniejszyć chociaż o pół metra nawet sześciennego :-), udało się tylko lekko obrysować klamkę… ale szczęście nie trwało długo, coraz bardziej zdenerwowani szukaliśmy wyjazdu z tego kurwi dołka… ja starałem się być maksymalnie skupiony, w pewnym momencie wjechaliśmy na placyk w którym nawi kazała mi znowu wjechać w zakaz a dwóch starszych panów pokazało ręką na uliczkę, którą mam wyjechać, problem w tym, że kamienice po obu stronach miały niewiele więcej niż szerokość auta z lusterkami, widziałem uśmiechy na twarzach tych przemiłym andaluzów :-), wjechałem ze stoickim spokojem podążając w dół, okazało się, że wyjechaliśmy w szerszą drogę a potem znowu w węższą a następnie w szerszą i jeszcze szerszą i w końcu się udało wyjechać, poczułem się wolny…. We łbie jednak zaczęło mnie łupać, ale to już było mniej istotne. Radośnie postanowiliśmy pojechać do większego miasta na wybrzeżu, do którego było zaledwie 10km, przyjemna temperatura umożliwiła otwarcie wszystkich okien, jadąc słychać było już niemalże szum morza oraz … piszczenie kółka coraz bardziej oznajmiające, że jest coś na rzeczy. Zatrzymaliśmy się i dotknąłem tylnej prawej alu felgi niemal parząc sobie dłoń…. Wybrałem pierwsze koło ratunkowe – telefon do przyjaciela – Piotra, który naprawia nam samochody od lat i co do jego fachowości jestem pod wrażeniem. Usłyszałem informację, iż linka hamulca ręcznego (elektrycznego) się zablokowała i by ją spróbować ręcznie odblokować. Nie będę tutaj opisywał moich prób, ale miałem wrażenie, że udało się zażegnać problem. Przejechaliśmy kawałek i stanęliśmy ponownie , by sprawdzić felgę, okazała się bardzo gorąca i śmierdząca do tego. Chciałem ponownie zadzwonić do kolegi, ale dostrzegłem 100m dalej duży warsztat samochodowy, nic lepszego nie mogło się trafić (tak początkowo myśleliśmy).
W warsztacie nikt nie gadał po UK ale od razu się dowiedzieliśmy, że niebawem zamykają i że nie mają czasu , części i chyba też ochoty itp. itd. Poszedłem pogadać po hiszpańsku i udało mi się załatwić, by starszy mechanik, dość ważny, spojrzał na koło. Facet przyszedł po chwili z latarką i powiedział, że jak się zwolni jakieś miejsce w warsztacie to wjedziemy, ufffff. Po około godzinnym oczekiwaniu w końcu wjechaliśmy. Jeden z młodszych mechaników przyszedł z lewarkiem i podniósł tylną część samochodu, po czym stwierdził, że coś jest zepsute bo kółko się nie kręci, drugi młody potwierdził opinię pierwszego :-), na to w końcu ja im wyjaśniłem, że nie kręci się , bo to automatyczna skrzynia i jest ustawiony P jak parking, który blokuje kółka hehehe :-), znowu przyszedł ważniejszy i kazał wjechać na hydrauliczny podnośnik, który umożliwił podniesienie auta, zdjęto kółko i zaczęło się najgorsze… nikt nie wiedział dlaczemu się nie kręci, zapytano mnie kiedy były wymieniane klocki, mówię że 4-5 miesięcy temu więc hmmm dalej nic. Młody widzę, że ma dość, bo kończy pracę i pewnie ma to w dupie, widzę że gada jeden do drugiego malo esta malo, esta malo to źle tamto źle. Przyszedł najstarszy i kazał wejść do środka samochodu młodszemu, po czym podnieśli go wysoko, dalej słyszę, że do mnie mówi malo malo i pokazuje palcem na klocki. Nagle najstarszy i najmądrzejszy mechanik krzyknął do tego wewnątrz by włączył i wyłączył hamulec ręczny i tak kilka razy, i widzę jak z uśmiechem mówi, że zepsuta jest linka (co wcześniej sugerowałem) i że ją odłączy – jak tak zrobił to hamulec puścił i ośka zaczęła się obracać, kółko zostało zamontowane i 25 euro zapłacone. W ten oto sposób samochód mógł pojechać w dalszą drogę po niemal 3h spędzonych w serwisie. Muszę przyznać, że poziom stresu zaczął sięgać wyższych poziomów. Podjęliśmy decyzję, że kończymy wycieczkę po Andaluzji i że pakujemy się w Lanjaron i pędzimy do Lomas del Golf. 370km trasy i sprawdzania co 30 minut czy koło nie jest gorące. Na początku było ciepłe ale potem już coraz chłodniejsze. Spakowaliśmy się też szybko i z nakarmionymi psami pojechaliśmy do domku. Udało się nam jeszcze kupić mule i sos pomidorowy z czosnkiem ? mnniiaaaammmm ?